W poprzednim poście pisałam o negatywnych skutkach nieakceptowania rodziców naszego partnera – czyli jego korzeni – i zgubnym tego wpływie na związek. Jeszcze gorszy wpływ ma to na dzieci, które w takim przypadku tylko w połowie są akceptowane przez rodzica. No bo dziecko to przecież połowa pochodząca z nas i naszych przodków, a połowa – z partnera i jego przodków. Jeśli nie akceptujemy połowy korzeni naszego dziecka, nie możemy powiedzieć, że akceptujemy je takie, jakie jest, z kolorem oczu po TEJ babci, dziurką w brodzie po TYM dziadku – a to przecież tylko zewnętrzne przejawy pokrewieństwa…
Problem braku takiej akceptacji jest niezwykle głęboki i bardzo często przejawia się chorobami u dziecka – alergią, problemami ze wzrokiem, czasem z sercem… Więc czy nie lepiej pokochać teściową? A bardziej serio – nie trzeba kochać teściów, wystarczy darzyć szacunkiem (choćby tylko za ich genetyczną rolę), czuć wdzięczność za to, co dzięki nim mamy (nie chodzi o ewentualne dobra materialne, ale o męża/partnera i dzieci). A nie podlega dyskusji, że dali życie najbliższej nam osobie, ich DNA jest w naszych dzieciach. Więc dali nam naprawdę wiele! Dali najważniejsze dla nas osoby… Warto o tym pamiętać. Także w sytuacji, gdy – z różnych względów – nie jesteśmy już z ojcem naszych dzieci…