Kiedy ktoś mnie pyta, czy wystarczy, jeśli on sam/ona sama będzie pracować nad związkiem, mam dla takiej osoby średnio dobre wieści – Jeśli nad związkiem pracuje tylko jedna ze stron, związek może się rozpaść. Bo nasz partner, który pasował do nas jak puzzel, przestaje pasować, gdy my się zmieniamy. Może dostosuje się do zmian, nasze zmiany i jego odmienią (bo akcja spowoduje reakcję). Ale najszybciej zmiany będą następowały (i prowadziły partnerów w tym samym kierunku), gdy nad związkiem zaczną pracować obie strony – każdy wtedy widzi partnera w dzieciństwie, jego lęki, jego uwikłania, obwarowania i to, jak one współgrają z naszymi lękami, uwikłaniami i obwarowaniami, tworząc wybuchowy koktajl, na który mamy coraz mniejszy apetyt…
Autorzy świetnej książki o ustawieniach systemowych ujęli to tak:
„(…) małżonkowie są jak alpiniści asekurowani jedną liną. Oni się spotkali, symetrycznie obciążeni ciężkimi plecakami (splątaniami, negatywnymi doświadczeniami itp.). I ich zgodność może zostać wystawiona na ciosy poprzez to, że jednemu z nich zdejmiemy ciężar z pleców, a drugiemu nie.”
– J.Karpenkov, N.Matveeva „Ustawienia systemowe”
Związek może stracić „stabilną wybuchowość”, „stabilną oziębłość” czy inną tzw. stabilność, czyli jakiś rodzaj destrukcji, której podświadomie, zgodnie pragnęły obie strony, zanim jedna z nich zaczęła pragnąć czegoś więcej i po to „więcej” sięgać, pozbywając się swojego bagażu…
Ale jeśli jest nam w związku źle, to warto zatroszczyć się przede wszystkim o siebie, jeśli partner nie chce zmian, chce tkwić w toksycznym układzie, może po prostu czas iść dalej… Partner może zostać tam gdzie jest, z bagażem, który nosi, ma do tego prawo… Nie zmienimy nikogo wbrew jego woli, nawet ustawieniami systemowymi, bo to jednak przede wszystkim rodzaj pracy nad sobą, nie nad innymi…