Dlaczego się kochamy, a nie potrafimy żyć ze sobą? Ani bez siebie?…
Odpowiedź jest w sumie dość prosta – każdy z nas wchodzi w związek kalkując najbliższe nam relacje, relacje naszych rodziców między sobą albo nasze z mamą lub z tatą. Tata jest agresywny, więc często takiego partnera szukamy. Mama jest kontrolująca? To taka partnerka jest nam najbliższa. Wchodzimy w takie analogiczne relacje, po czym albo się poddajemy, albo całym sobą z nimi walczymy, jak w czasach bycia nastolatkiem…
Podczas ustawień widzimy te analogie, dociera do nas, że tańczymy ten sam taniec, którego tak nienawidziliśmy w dzieciństwie. Ale innych relacji nie znamy, więc się ich obawiamy. Albo nie szukamy, bo nie sposób szukać czegoś, o istnieniu czego zwyczajnie się nie wie, albo o czym ma się jedynie mgliste pojęcie… To jak wypatrywanie Świętego Graala – jak wygląda, czego mam wypatrywać, jak to dostrzec, skoro nigdy tego nie widziałam/nie widziałem, nie wiem nawet, czy to bardziej słonia przypomina czy papugę…
Spokojne związki często też wydają się… nudne… Potrzebujemy dreszczyku adrenaliny, niepewności, balansowania na krawędzi, testowania, jak daleko możemy się posunąć (partner to wytrzymuje – znaczy kocha). Mylimy miłość z potrzebą bycia poniżanym lub władania czyimś losem, posiadania kontroli nad życiem, tzw. stabilizacji, której tak nam brakowało w domu rodzinnym. Gdy to widzimy, bardzo często mówimy temu: STOP! Nie chcę tak, chcę czegoś więcej!
I tak rozpoczyna się droga do zmian w związku…